![]() |
Źródło: https://i.ytimg.com/vi/tCd8nu5-Sgs/maxresdefault.jpg |
Jak pewnie zdążyliście zauważyć,
kocham The Great British Bake Off. Jest cudownie brytyjskie,
spokojne, kształcące i przede wszystkim – ludzkie.
Uczestnicy złoszczą się i
płaczą, cieszą się i szczerze gratulują sobie nawzajem sukcesów.
Prowadzące są zabawne, ale w niewymuszony sposób, żarty są
często sytuacyjne, a nie odczytywane ze scenariusza. Jurorzy?
Brytyjska elita cukiernicza – Mary Berry, która mimo że ma ponad osiemdziesiąt lat, wciąż działa w kuchni, pisze książki i
nagrywa programy oraz Paul Hollywood, który piec chleby zaczął w
wieku 16 lat i w trakcie swojej praktyki w piekarni stał się
mistrzem drożdży. Osoby mające ogromną wiedzę teoretyczną i
chcące się nią dzielić, które nie szczędzą komentarzy i rad,
mają tradycyjne podejście do wypieków, ale jednocześnie uczą się
wraz z uczestnikami. A jak to wygląda w polskiej
edycji?
Pierwszym, co uderzyło mnie, gdy
pierwszy raz usłyszałam o odświeżonej polskiej edycji (o Polskim
Turnieju Wypieków z 2012 roku litościwie zapomnę), był tytuł.
„Ale ciacho” zbiło mnie z nóg, ale i dało pewien pogląd na
to, do jakiej grupy wiekowej będzie kierowany program. Moje
podejrzenia potwierdziły osoby prowadzących – youtuberka Paulina
Mikuła i dziennikarka radiowa Anna Gacek, obie szczególnie
rozpoznawalne wśród młodzieży. W roli narratora osadzony został
Robert Makłowicz, za którego sposobem wypowiedzi nie przepadam, ale
jako kucharza bardzo go cenię, więc na to postanowiłam przymknąć
oko. Jeśli chodzi o osoby jurorów, znów uderzył mnie ich młody
wiek – Krzysztof Ilnicki, choć został uznany za najlepszego
polskiego cukiernika, jest człowiekiem młodym i widać to w jego
minimalistycznym podejściu do sztuki cukierniczej. Za to Małgorzata
Molska, która jest dziennikarką kulinarną, doświadczenia
cukierniczego nie ma. Miałam coraz więcej wątpliwości, ale
postanowiłam dać programowi szansę. Obejrzałam…
Jeśli chodzi o formę, wszystko na
pozór wygląda tak samo. To samo intro, tak samo zaprezentowane
projekty wypieków (w formie książki), muzyka. Jednak już w czasie
pierwszych minut programu widać różnice – uczestnicy zaczynają
od najbardziej wymagającego zadania technicznego, w tym przypadku –
tortu „Czarny las” w formie minimalistycznego modern. Przepis
teoretycznie prosty, ale kluczem do sukcesu okazuje się precyzja
wykonania i odgadnięcie intencji autora przepisu, pana Ilnickiego.
Jeśli już przy jurorach jesteśmy…
Co tu dużo mówić. Do Mary Berry i Paula Hollywooda im daleko. W
polskiej edycji nie ma tego, co cenię w oryginale – nauki.
Zafiksowanie pana Ilnickiego na recepturze jest wręcz odrzucające.
Wiadomo, że własny przepis jest dla niego ważny, ale nie trzeba
tego podkreślać w co drugim zdaniu. Komuś nie wyszło ciasto? „To
nie wina receptury, to emocje!”, zła konsystencja dżemu? „To na
pewno nie sprawa receptury!”. Wiadomo, że opracowanie własnego
przepisu to dużo pracy, eksperymentów, że każdy kucharz czy
cukiernik jest dumny z własnego dzieła… Ale kluczem jest
skromność i umiejętność przyznania się do błędu. Jeśli kilku
osobom nie wyszła ta sama rzeczy to może warto przyjąć do
wiadomości, że przepis może nie być wystarczająco precyzyjny i
rozważyć wprowadzenie modyfikacji? Jurorzy GBBO otwarcie przyznają,
że uczą się od uczestników, podpatrują ich techniki i dobór
smaków. Mam wrażenie, że Krzysztof Ilnicki patrzy na amatorów z
pewną wyższością. Jeśli chodzi o panią Molską, ciężko mi
ocenić jej rolę w programie. Jest dziennikarką kulinarną i
podróżniczką, gotuje z pasji, ale czy to odpowiednia osoba na
jurora? Większość rzeczy jest według niej „fajna”. Fajny
krem, fajny biszkopt, fajny smak. To raczej mało konstruktywna
krytyka.
Kolejna rzecz, która rzuciła mi
się w oczy, to product placement – obowiązkowy element polskich
programów wszelakich. Najazdy na markę cukru, mąki i żelatyny są
co najmniej irytujące i przypominają mi, dlaczego nie lubię
polskiej telewizji. Sponsorem trzeba epatować w każdej chwili,
czego nie ma w oryginale. W brytyjskiej wersji składniki są
przesypywane do słoików, a wszelkie metki są usuwane.
Druga, a tym samym ostatnia
konkurencja (podobnie jak w przypadku Polskiego Turnieju Wypieków, w
Ale ciacho są tylko dwa wyzwania), wydała mi się nieco zbyt
chaotyczna. Uczestnicy mieli upiec dowolne ciasto, które
odzwierciedla ich osobowość. Muszę przyznać, że smaki i techniki
były przeróżne i to właśnie wzbudziło moją wątpliwość. Z
jednej strony – domowa kostka z bananami, z drugiej – nagi tort z
bogatym zdobieniem. Tu elementy karmelu i temperowana czekolada, a
obok – musy i bita śmietana. Ciężko było znaleźć jakiś punkt
wspólny, poza nazwą „ciasto”, konkurencja wydała mi się za
bardzo subiektywna. Przebitki na cukier wanilinowy (nie mylić z
waniliowym) w zestawieniu z krytyką za użycie gotowego składniku w
postaci karmelu tylko dodatkowo wzmocniły moją niechęć.
Po obejrzeniu tego pierwszego
odcinka tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że lepiej, aby
Polacy nie zabierali się za sprawdzone formuły, bo zasieką je i
zmasakrują nie do poznania. Zamiast eleganckiego, relaksującego
programu, bazującego na emocjach, nauce i żartach sytuacyjnych,
dostaliśmy słabo zagrany, sztywny programik z irytującymi
prowadzącymi i wywyższającym się jurorem. Program, w którym
nawet uczestnicy brzmią, jakby odczytywali kwestie ze scenariusza.
Moje przeczucia okazały się słuszne i wiem, że nie będę oglądać
polskiej edycji. Pozostanę przy cotygodniowym relaksie z brytyjskim
oryginałem, który pokazuje, że można zrobić w publicznej
telewizji świetny, profesjonalny program bez epatowania sponsorami w
co drugiej klatce.
A skoro jestem już przy temacie
GBBO, mam do Was pytanie. Z boku zamieściłam ankietę, dajcie znać,
czy chcielibyście, abym kontynuowała spisywanie swoich wrażeń po
kolejnych odcinkach The Great British Bake Off. Zauważyłam, że nie
cieszą się zbytnią popularnością, ale jeśli znajdą się
chętni, by poczytać – dajcie znać!
Oglądaliście polską edycję? Co o
niej sądzicie?
Już sama nazwa "Ale ciacho" przeraża :/
OdpowiedzUsuńGdzie tak w ogóle można obejrzeć oryginał? Do pieczenia średnio się zabieram, ale popatrzeć sobie lubię, a formuła programu wydaje się interesująca, szczególnie, że wcześniej o nim nie słyszałam.
Marta
Leci na TVP2, pierwszy odcinek był bodajże o 21:45, ja oglądałam powtórkę online.
UsuńGdyby nie mama, nie wiedziałabym, że w ogóle coś takiego jest, ale jak oglądam telewizję raz na ruski rok to nie ma się co dziwić. :)
Polecam jednak oryginał, nawet jeśli się nie rozumie, o czym oni mówią, wciąż warto obejrzeć, choćby dla pięknych wypieków, widoków i ogólnej brytyjskości. Mogę podesłać linki do archiwalnych odcinków. :)
Bardziej jestem zainteresowana brytyjskim oryginałem, mimo swoich niedociągnięć językowych. Czytałam, ze chyba leci na BBC One, nawet nie wiem czy nie mam tego programu, ale mama by mi raczej nie udostępniła telewizora :D Może rzeczywiście rzucę okiem na jakieś archiwalne odcinki, skoro są dostępne :)
OdpowiedzUsuńMarta
Brytyjską wersję można oglądać online, trzeba tylko (albo aż) zainstalować wtyczkę do przeglądarki, która zmienia ip na brytyjskie. Odcinki dostępne są bodajże przez miesiąc od emisji. :) linki podeślę Ci na Facebooku. :)
Usuń