Są całkiem proste, jednak
przygotowanie wymaga czasu i cierpliwości.
Sekretem dobrych faworków jest
wtłoczenie do ciasta jak najwięcej powietrza, najlepiej poprzez
długie zagniatanie ciasta. Z czasem robi się coraz bardziej
sprężyste, gładkie, a cieniutkie zawijasy natychmiast puchną po
wrzuceniu na rozgrzany olej. Są dwie możliwości, jeśli chodzi o
napowietrzanie. Jedna to po prostu zagniatanie przez 20-25 minut,
druga… Ubijanie wałkiem. Dokładnie tak jest to zapisane w
zeszycie przepisowym mojej mamy – zagnieść ciasto, wybijać
wałkiem. Dla niecierpliwych jest to na pewno lepsza metoda, niż
prawie pół godziny miętoszenia kawałka ciasta. :)
Jeśli chodzi o tłuszcz do
smażenia, tradycyjnie używa się smalcu, ja wolę olej (tylko taki
o wysokim punkcie dymienia – kokosowy lub nierafinowany rzepakowy).
Dodatkowo moja mama dolewa do niego odrobinę octu lub spirytusu,
który ma zapobiec nadmiernemu wchłanianiu tłuszczu przez ciasto.
Optymalna temperatura to 170-180 stopni Celsjusza, za niska i faworki
będą nasiąkać, za wysoka – błyskawicznie się spalą. Po
więcej porad odnośnie smażenia w głębokim tłuszczu zapraszam
Was do wpisu o pączusiach na serkach.
Potrzebujesz:
250g mąki
3 żółtka
5 łyżek śmietany 18%
1 łyżkę spirytusu
szczyptę soli
tłuszcz do smażenia + łyżeczkę
octu
1. Ze wszystkich składników
zagnieć ciasto, podsyp trochę mąki, jeśli będzie zbyt rzadkie.
Wyrabiaj przez 20-30 minut, aż będzie gładkie, błyszczące i
sprężyste. Możesz wyrabiać je ręcznie lub wybijać wałkiem –
rozwałkowane ciasto złóż kilka razy, uderzaj wałkiem, znów
rozwałkuj i powtarzaj, aż zauważysz w masie pęcherzyki powietrza.
2. Podziel ciasto na 4 części.
Jedną rozwałkuj, pozostałe przykryj ściereczką. Cieniutko
rozwałkowane ciasto potnij na paski, podziel je na mniejsze części
(z jednego długiego paska wychodzą mi zazwyczaj 2-3 mniejsze),
które natnij w połowie. Jeden koniec przewlecz przez środek i
odłóż na lekko wysypaną mąką powierzchnię.
3. Rozgrzej tłuszcz do temperatury
170-180 stopni Celsjusza. Gdy będzie miał temperaturę około 100
stopni, wlej łyżeczkę octu (uważaj – może pryskać!). Smaż na
złocisty kolor, przekręcając w połowie (około 2 minut na
stronę). Usmażone faworki odsącz na papierze do pieczenia i posyp
cukrem pudrem.
I gotowe!
Przygotowanie całej góry faworków
trochę trwa i zdecydowanie nie jest to zajęcie na ostatnią chwilę,
ale czas wynagradzają nam chrupkie, delikatne pyszności. Nie powiem
Wam, ile dokładnie sztuk wychodzi z jednego przepisu – wszystko
zależy od tego, jakiej wielkości paski wytniecie. Niektórzy
polecają „odpoczywanie” ciasta między etapami (po zagnieceniu,
a przed wyrabianiem i po wyrobieniu), jednak ja nie stosuję tej
metody. Efekt jest tak samo pyszny i na pewno się nie zawiedziecie!
Jakie karnawałowe wypieki lubicie
najbardziej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz