![]() | |
|
Drożdże!
To jedno słowo spędza sen z powiek uczestników GBBO każdego roku. Ciasta są w porządku, tarty i biszkopty – do przeżycia. Ale tydzień chlebowy zawsze jest pełen emocji tak, jak i w tym roku.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi,
czyli bochenka czekoladowego. Paul Hollywood tym razem był wyjątkowo
surowy (zupełnie jak niedopieczone ciasta niektórych uczestników),
bezlitośnie krytykował pomysły piekących, wielu z nich zaliczyło
jego słynne spojrzenie, które powinno zapalić ostrzegawczą lampkę
w głowie. Dużym problemem okazało się… Nazewnictwo. Rav i
Benjamina uparcie kłócili się, że zaplanowane przez nich wypieki
to babki, co Paul podsumował wzrokiem mówiącym „chyba
żartujecie”. Oboje planowali rozwałkować ciasto, posmarować
nadzieniem, zwinąć, przeciąć i wywinąć tak, że pasta będzie
na zewnątrz. Przyznam, że z tą techniką pod taką nazwą
spotkałam się tylko raz (i, co ciekawe, w dniu premiery odcinka,
dosłownie kilka godzin wcześniej) i jednak pozostanę przy wersji
Mistrza Drożdży – babka to polskie ciasto, a wypieki uczestników
to wieńce. :)
Jednak nawet w tej konkurencji Paul
musiał przyznać się do błędu. Andrew (który utrzymuje stałą,
silną pozycję w rankingu kandydatów do finału) postanowił
przyrządzić irlandzki specjał halloweenowy zwany „barmbrack”.
Ze względu na swoją specyfikę, chlebek ten wyrasta tylko raz, na
co zwrócił uwagę juror. Choć podkreślał znaczenie zagniecenia
ciasta po pierwszym wyrastaniu, Andrew postanowił pójść swoją
drogą i ostatecznie Paul przyznał, że był uprzedzony, a efekt
przeszedł jego oczekiwania. Nawet mistrzowie uczą się całe życie.
Konkurencja techniczna wywołała
mój uśmiech – pampuchy! No, nie do końca, ale dampfnudel wygląda
dokładnie tak, jak przysmak mojego dzieciństwa. Swoją drogą, jak
u Was nazywa się bułeczki na parze – buchty, kluski na parze,
pampuchy, parowańce? Dajcie znać w komentarzach!
W każdym razie dampfnudle okazały
się bardziej problematyczne, niż mogłoby się wydawać. Mięciutkie
ciasto musiało parować się w sosie z mleka, masła i cukru, a gdy
było gotowe, uczestnicy musieli lekko podpiec spody, aby osiągnąć
charakterystyczną złocistą skórkę. W zasadzie, ponad połowie
piekących nie udało się uparować ich do perfekcji. Problemem były
surowe wierzchy przy spalonych spodach, co sprawiło, że jurorzy
mieli problem ze spróbowaniem i oceną smaku. Nieoczekiwaną
zwyciężczynią w tej konkurencji okazała się Val, którą od
samego początku typuję do opuszczenia programu, a jednak udaje jej
się prześlizgnąć, mimo ciągłych problemów z czasem.
Ostatnie zadanie nie było ani
trochę prostsze – wytrawny, zaplatany bochenek z różnych
rodzajów mąki. Uczestnicy znów mogli wykazać się ciekawymi
pomysłami na połączenia smaków, pojawiły się takie składniki
jak ser z mleka koziego, kolendra i suszone pomidory, hummus, pesto,
a nawet suszone glony. Kształty również zachwycały – od
Mjolnira, przez arkę Noego, na pięknym koszyku kończąc. Według
Paula, po dwóch konkurencjach w zasadzie każdy był zagrożony,
więc piekarze musieli wykazać się nie tylko idealnym smakiem,
wyrośnięciem ciasta, ale i wypieczeniem chlebków. Każdy,
najmniejszy błąd mógł kosztować ich miejsce w kolejnym odcinku.
Po trzecim epizodzie upewniłam się
w przekonaniu, że ta seria będzie pełna niespodzianek. Za każdym
razem ktoś inny wykazuje się doskonałą znajomością tematu
odcinka, by w następnym balansować na granicy opuszczenia programu.
Są jednak osoby, które zawsze radzą sobie dobrze, są średniakami,
ale o mocnej pozycji – jak Andrew, Benjamina i Kate. Candice,
Selasi i Jane raz są w czołówce, by za moment spaść boleśnie,
co któregoś razu może okazać się dla nich tragiczne. Nie
ukrywam, jestem bardzo ciekawa, jak to się rozwinie i z każdym
kolejnym tygodniem jestem coraz bardziej skołowana i nie wiem, czego
się spodziewać. Na każdą środę czekam z niecierpliwością i
nie przestanę Wam relacjonować, co w GBBO piszczy. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz