Zaczniemy od trzęsienia ziemi – kulinarnej wpadki. :)

Cmentarzysko przepisów - bezy wegańskie

/
0 Comments


 Zaczniemy od trzęsienia ziemi – kulinarnej wpadki. :)

W paru miejscach w Internecie widziałam przepisy na bezy z ciecierzycy. A w zasadzie – ubite na wodzie z puszkowanej cieciorki, nazwanej przez autora tej metody, szefa kuchni Joela Roessela, „aquafaba”. Od początku wzbudziły moje zainteresowanie, a raczej wątpliwości. Zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe, jak to działa? Niestety, na odpowiedź będę musiała poczekać — magiczne właściwości wody spod ciecierzycy nie zostały jeszcze zbadane. Roessel dopiero zbiera pieniądze na sfinansowanie porządnych badań laboratoryjnych, lecz jeśli uda mu się zdobyć potrzebną kwotę, być może poznamy szczegółowe działanie tej cudownej wody. Znany jest tylko jej bardzo ogólny skład: skrobia, białka i rozpuszczalne w wodzie części roślinne.
Bardzo możliwe, że zrobiłam coś źle lub woda, której użyłam, zawierała zbyt mało któregoś z tych cudownych składników, niezbędnych do ubicia mikstury. W komentarzach pod przepisami widziałam wiele głosów, że coś nie wyszło, więc nie jestem sama. Oglądałam jednak dziesiątki prześlicznych zdjęć, na których ciecierzycowe bezy nie różniły się zbytnio od tradycyjnych, więc dla kogoś ta metoda okazała się skuteczna.
Do pewnego momentu wszystko szło dobrze. Po paru minutach ubijania aquafaba zaczęła gęstnieć i nabierać coraz jaśniejszego koloru, aż osiągnęła stan miękkich wierzchołków (opadała z mieszadła, tworząc miękkie górki). Wtedy zaczęłam dodawać cukier, łyżka po łyżce, jak do tradycyjnych bez (czy bezów? Mamy na pokładzie polonistów?). Później dodałam odrobinę barwnika spożywczego w proszku, a także domowy ekstrakt waniliowy zamiast soku z cytryny (jednak to nie alkohol był powodem wpadki, niektóre przepisy dopuszczają jego użycie). Ubijałam jeszcze dobre 15-20 minut, lecz… Nic się nie stało. Miękkie wierzchołki jak były, tak pozostały i choćbym ubijała jeszcze pół godziny, nic by się z nimi nie stało.
Postanowiłam jednak zaryzykować. Masa była wodnista, owszem, ale udało mi się wycisnąć całkiem ładne beziki. Trochę płaskie, ale nie rozlewały się. Do czasu. Wstawiłam je do piekarnika nagrzanego do 130 stopni i… Obserwowałam, jak ożywają.
Przyznam, że widok był lekko przerażający. Niemal natychmiast masa się rozpłynęła, łącząc w skupiska niedoszłych bezików, a pod szybko twardniejącą skorupką… Wszystko pływało. Widok przywodził na myśl dziwaczną, błękitnawo-siną biomasę. Postanowiłam jednak nie panikować i co jakiś czas zerkałam, co z tego wyjdzie. Niestety, wyszło to, co widzicie nad wpisem.
Prawda, że urocze? Wybaczcie jakość zdjęcia, byłam tak załamana efektem, że nie pomyślałam o porządniejszym oświetleniu.
Na szczęście pseudo-bezy były jadalne. Smakowały zupełnie jak klasyczne – słodko, chrupiąco i lekko karmelowo w środku. Nie były złe, tylko wyglądały jak po ciężkich przejściach. Zostały jednak zjedzone i wyrzuciłam tylko za mocno przypieczone kawałki skrystalizowanego cukru.
Czy będę próbować ponownie? Pewnie tak. Kupię ciecierzycę innej marki i ponowię eksperyment, bo jestem naprawdę ciekawa tej metody. Jeśli mi się uda, na pewno dam znać!
Przepis, z którego korzystałam, pochodzi z bloga Moje wypieki. Użyłam lidlowej ciecierzycy z puszki z tygodnia tematycznego Smaki 1001 Nocy. Sama cieciorka była pyszna, polecam do sałatek! :)


Tym wpisem rozpoczynam serię „Cmentarzysko przepisów”, gdzie planuję umieszczać te receptury, które z jakichś powodów się nie sprawdziły. Jeśli macie zanotowany jakiś przepis, który Wam nie wyszedł, dajcie znać, chętnie go przetestuję!


You may also like

Brak komentarzy:

Wszystkie zdjęcia są własnością autorki bloga, chyba że w podpisie znajduje się źródło. Obsługiwane przez usługę Blogger.

FB